HyperX Alloy Origins | Test & Recenzja

Mateusz Szymański

Nie jestem w stanie ukryć, że do niedawna byłem sympatykiem firmy HyperX. Pamiętam jak dziś święta Bożego Narodzenia, z których okazji kupiłem sobie słuchawki Cloud I, a później wymieniłem je na limitowaną edycję Cloud II. Kilkukrotnie byłem nawet bliski kupienia klawiatury Alloy Elite lub Alloy FPS, które były wówczas ich flagowymi modelami.

Na szczęście szybko mi przeszło i aktualnie należąca do HP marka jest dla mnie zupełnie neutralna, a momentami mam nawet do niej negatywne podejście. Wciąż wypuszcza ona na rynek wiele produktów, w tym klawiatur, które łapią masę pochwał od konsumentów.
Przyszła zatem pora abym i ja przetestował jedną z ich topowych klawiatur, czyli HyperX Alloy Origins w wersji pełnowymiarowej na przełącznikach HyperX Aqua. Czy ten stosunkowo tani, bo kosztujący 430 złotych, model jest według mnie godny uwagi? Tego dowiecie się z dzisiejszej recenzji.

Na pierwszy rzut oka Alloy Origins prezentuje się bardzo schludnie.

Opakowanie

Produkt przychodzi do nas zapakowany w biało-czerwone pudełko, które otwiera się do góry. Na froncie umieszczony został render klawiatury, a po lewo od niego nazwa modelu, krótki opis, informacja o układzie i wsparciu dla komputerów, PS4 i XBOX ONE. W prawym górnym rogu znalazły się z kolei dwie ikonki: oprogramowania NGENUITY i podświetlenia RGB, a obok nich informacja o zamontowanym wariancie przełączników w naszym egzemplarzu.

Z tyłu opakowania umieszczono cztery ponumerowane obrazki, które zostały w dodatku opisane w wielu językach. Są to kolejno:

  • odpinany kabel w oplocie,
  • aluminiowa obudowa,
  • „autorskie” przełączniki HyperX,
  • dwustopniowa (razem z domyślnym ustawieniem nawet trzystopniowa) regulacja kąta nachylenia wraz z pokazanymi konkretnymi kątami: 3° domyślnie, 7° z rozłożonymi mniejszymi nóżkami i 11° z większymi.

Akcesoria

W środku, poza samą klawiaturą, otrzymujemy bardzo ubogi zestaw akcesoriów, bowiem producent pokusił się wyłącznie o przewód USB-C do USB-A, instrukcję obsługi i dwie fiszki gratulujące nam zakupu klawiatury od HyperX i informujące o szerokiej kompatybilności z konsolami do gier.

Warto jednak wspomnieć, że dołączony kabel jest opleciony i ma 180 centymetrów długości, zaś jego złącze typu C jest idealnie wyprofilowane pod dziurkę w obudowie. Brakuje mi tu mimo wszystko jakiegoś drucianego keycap pullera czy nawet tej nieszczęsnej podpórki pod nadgarstki, która może akurat okazałaby się przyjemna w użytku.

Od góry

Uznajmy jednak, że producent stawia na maksymalny minimalizm i to stąd brak chociażby podpórki. Czy zatem wygląd klawiatury również jest minimalistyczny? Cóż, można tak powiedzieć. Jest to po prostu zwyczajna klawiatura skierowana do graczy, która na pierwszy rzut oka nie różni się niczym względem serii Apex od SteelSeries.

Mamy tu do czynienia z produktem pełnowymiarowym, ale o wąskich ramkach, przez co wygląda on o wiele smuklej na biurku. Nad sekcją numeryczną umieszczone zostało logo HyperX i coś co na początku uznałem za mały ekranik OLED. Zawiodłem się jednak w momencie pozyskania informacji, że to po prostu imitująca szkło osłona na lampki kontrolne.

Cały top obudowy, który w tym przypadku gra również rolę płytki montowniczej, wykonany został z aluminium anodyzowanego na kolor czarny, na szczęście nie szczotkowanego. Układ to standardowe ANSI, który spotkamy w większości klawiatur, a dolny rząd jest klasycznych rozmiarów, więc ewentualna wymiana keycapów nie powinna być problematyczna.

Moi znajomi musieli zastanowić się czemu znowu wysyłam im zdjęcie Apexa 5, nie żartuję.

Od spodu

Ku zdziwieniu wielu, lecz nie mojemu, spód obudowy również wykonany został z aluminium. Czy mamy tu zatem do czynienia z klawiaturą o pełnej obudowie z aluminium za lekko ponad czterysta złotych? Nic bardziej mylnego. Choć rzeczywiście zewnętrzna część spodu jest metalowa, to jednak od środka wyłożona została ona częściami z plastiku ABS. Również gwinty na śrubki są tam plastikowe. Czy więc taki zabieg cokolwiek zmienia? Oczywiście, że tak. Po pierwsze dzięki temu Alloy Origins przekracza jeden kilogram na wadze, a po drugie dźwięk nieco inaczej rozchodzi się w konstrukcji częściowo metalowej niż gdyby miała ona być całkowicie plastikowa.

Nie uważam jednak żeby tak rozwiązana sprawa materiału obudowy niosła za sobą jakieś szczególne zalety, tym bardziej że niejedna klawiatura z plastikową obudową waży więcej od tego modelu, ale zawsze przyjemniej jest móc stuknąć palcem w spód metalowy niż plastikowy. Umieszczone zostały tam jeszcze cztery gumki antypoślizgowe oraz dwie rozkładane nóżki do dwustopniowej regulacji kąta nachylenia. Poza tym nic specjalnego.

Chętnie pokazałbym Wam widok obudowy od środka, ale egzemplarz ten jestem zobligowany zwrócić do sklepu w stanie nienaruszonym.

Od boku

Niestety gdy spojrzymy na omawianą klawiaturę z boku, to momentalnie zauważymy jedną z największych, moim zdaniem, wad. Jest to rzecz jasna znienawidzony przeze mnie floating-key design, czyli przełączniki wystające ponad obudowę. Oznacza to, że nie są one osłonięte przez dodatkową część obudowy, w efekcie czego płytka montownicza odgrywa rolę topu, a sama klawiatura wygląda jak tania, wychudzona zabawka. Na dodatek wpływa to na akustykę, w mojej opinii negatywnie, ponieważ dźwięk jest się w stanie rozchodzić bez ograniczeń w każdym kierunku. Takie nieokiełznane fale dźwiękowe potrafią zamienić nawet najcichszą klawiaturę w irytująco głośną.

HyperX Alloy Origins jest dosyć niska, natomiast port USB-C został ulokowany blisko skrajnego prawego końca tyłu – tuż za logiem producenta. Z profilu łatwo zauważyć, że anodyzowane na czarno części metalowej obudowy nie łączą się perfekcyjnie i wyraźnie widoczna jest przerwa pomiędzy nimi. Z prawego boku dostrzec można też, że imitujący szkło plastik jest delikatnie wyższy niż powierzchnia obudowy i jest zaoblony na swoim końcu. Całość nie jest zbyt dobrze spasowana i łatwo wyczuć, że top obudowy jest delikatnie przesunięty w lewo i do góry, przez co żaden z boków nie jest idealnie płaski.

Keycapy

Na tym wady się nie kończą, bowiem użyte w Alloy Origins nakładki to jedna wielka porażka. Są one wykonane z prześwitującego tworzywa ABS, na które następnie nałożona została warstwa czarnego lakieru, aby finalnie za pomocą laserów „wyciąć” w tym lakierze znaki. Metodę tę nazywamy „laser etching” i jest ona jedną z najmniej wytrzymałych, gdyż pod wpływem dotykania powierzchni keycapów palcami lakier ten może z czasem zejść i pozostawić brzydkie prześwitujące pola.

Spowolnić ten proces może pokrycie nakładek przezroczystą warstwą ochronną utwardzaną światłem ultrafioletowym, natomiast ciężko określić czy dane keycapy mają takie wykończenie. Dodatkowo tworzywo ABS znane jest ze swojej wyższej podatności na czynniki zewnętrzne, takie jak wyginanie się pod wpływem wysokiej temperatury (dlatego nie myjemy keycapów z ABSu we wrzątku) albo wycieranie się ich tekstury. W tym przypadku nam to jednak nie grozi, bo powierzchnia i tak pokryta jest lakierem, który na dodatek jest fabrycznie bardzo gładki i wręcz przyciąga wszelkie odciski palców.

Zastosowany profil to popularny OEM, którego spotkać można w większości klawiatur mainstreamowych. Jest on nieco wyższy niż Cherry i ma łagodnie wgłębienie. Krój pisma jest akceptowalny, choć ma nieco ostrzejsze rogi i przez to wygląda ciut agresywniej. Moim zdaniem to brzydki zabieg i o wiele bardziej podobają mi się standardowe minimalistyczne czcionki. W dodatku znaki zostały wycentrowane w górnej części keycapa, co wygląda zwyczajnie brzydko. Absurdem jest też podpisanie każdego modyfikatora (poza Windows i Menu, ale to norma) ich nazwami, ale reprezentowanie Backspace przez ikonę strzałki.

Producent nie przemyślał również dodatkowych nadruków umieszczonych w dolnej części powierzchni keycapa, gdyż są one prześwitujące, ale praktycznie żadne światło do nich nie dociera, przez co otrzymujemy niezbyt ładny widok. Lepszym rozwiązaniem byłoby zastosowanie białych nadruków nakładanych metodą pad-print.

Stabilizatory

Pod klawiszami dłuższymi niż dwa unity znalazły się standardowo stabilizatory, które w tym przypadku są zamontowane w płytce montowniczej i siedzą w niej stosunkowo dobrze, dzięki czemu ich obudowa nie rusza się prawie w ogóle pod naciskiem czy podczas pisania. Klekoczą natomiast druciki, które nie zostały w żadnym stopniu nasmarowane. Zasługuje to na krytykę i moim zdaniem powinno się ganić wszystkich producentów, którzy nadal nie oferują tak banalnej modyfikacji fabrycznie.

Dodatkowo mam wrażenie jakby od spodu stabilizatory zostały wyłożone czymś miękkim i giętkim, bo każdy klawisz stabilizowany ma jakiś taki dziwnie gąbczasty feeling i jego stuknięcie jest wyraźnie wytłumione. Nie byłem w stanie dostrzec co konkretnie jest tego powodem, a to przez ograniczone pole manewru, gdyż nie mogę wyciągnąć kompletnie stabilizatorów bez wylutowania przełącznika.

Suche jak pieprz stabilizatory to jakaś zmora klawiatur mainstreamowych.

Przełączniki

Interesujące są natomiast użyte w serii Alloy Origins przełączniki brandowane logiem HyperX. Stoi za nimi wiele tajemnic i do tej pory nie został w stu procentach potwierdzony ich producent, natomiast ja osobiście podejrzewam TTC ze względu na kilka detali w ich budowie.

Ja na testy wybrałem wariant Aqua, który jest tactile, a zatem w momencie aktywacji informuje nasze palce o niej poprzez wyczuwalną górkę, trochę tak jak przejechanie samochodem po progu zwalniającym. Są one dosyć hojnie smarowane na trzonach już na etapie produkcji, dzięki czemu otrzymujemy bardzo gładki skok bez przesadnie wyczuwalnego tarcia. Co prawda więcej sensu ma to w liniowcach, gdyż to w nich płynność ma największe znaczenie, ale lepiej mieć gładkie tactile zamiast papieru ściernego.

Wobble, czyli bujanie się trzonu na boki pod naciskiem, jest w nich na dobrym poziomie. Co prawda nadal wyczuwalny jest lekki ruch, szczególnie na lewo i prawo, ale nie ma takiej tragedii jak chociażby w niektórych starszych Gateronach.

Mają one przyjemny dla oka turkusowy kolor, stąd też nazwa „Aqua”.

Według HyperX ich przełączniki Aqua aktywują się na poziomie 1.8 milimetra i przy użyciu 45 gramów siły, zaś doprowadzenie trzonu do samego dołu wymaga 65 gf i odbywa się na wysokości 3.8 mm. To dosyć standardowe specyfikacje, natomiast należy pamiętać, że aby dotrzeć do punktu aktywacji należy najpierw przekroczyć szczyt bumpa, czyli tej wyczuwalnej górki, który wymaga prawie 60 gramów siły do przekroczenia.

Co do samej jego siły, to osobiście spodziewałem się czegoś o wiele mniejszego po tym czego nasłuchałem się we wszystkich recenzjach. Jest to co prawda bardzo delikatny podskok, porównywalny do tego co spotkać można w kultowych MX Brown, ale nie jest aż tak maleńki jak myślałem. Podczas szybkiego pisania jest on łatwo dostrzegalny przez palce, ale nie wychodzi na pierwszy plan, bo ma charakter takiego małego zahaczenia, które subtelnie informuje nas o aktywacji, a tuż po nim czuć wyłącznie liniowy skok.

Niemniej jednak jest to w mojej opinii bardzo przyjemna charakterystyka i pisało mi się na klawiaturze z tymi przełącznikami genialnie. Co prawda producent bardziej skupia się na reklamowaniu szybkości tego przełącznika, ale dla mnie takie bzdury nie mają znaczenia i wolę zająć się tym co rzeczywiście istnieje, jest dostrzegalne i sprawia mi frajdę.

Powyższy wykres obrazuje charakterystykę skoku HyperX Aqua.

Brzmienie

Niestety użycie floating-key designu ma negatywny wpływ na akustykę recenzowanej klawiatury i w jego efekcie brzmi ona głośniej niż powinna, a dźwięk niekontrolowanie rozlewa się w każdym kierunku bez żadnego konkretnego wyrazu. Choć barwa brzmienia jest lekko basowa i nawet przyjemna dla moich uszu, tak o wiele bardziej wolałbym jednak gdyby producent obudował przełączniki, gdyż to skutecznie wyciszyłoby ten model.

Nieprzyjemnie brzmią też stabilizatory, które klekoczą jak oszalałe, a szczególnie ten pod spacją. Nie można ukryć jednak, że fabryczne smarowanie przełączników ma świetny wpływ na całość akustyki, a kto wie czy również częściowo aluminiowa obudowa nie macza w tym palców – nic tu nie rezonuje, sprężynki są prawie zupełnie ciche (bo przykładając ucho można rzeczywiście usłyszeć lekki ping), a stuknięcie jest solidne. Jeśli ktoś szuka po prostu cichej klawiatury, to nie będzie to najlepszy wybór, natomiast pozostałym polecam zapoznać się z jej brzmieniem, gdyż jest ono naprawdę ciekawe jak na produkt zaprojektowany w taki sposób.

Jest akceptowalnie, choć mogło być lepiej – gdyby tylko poprawić te dwie wady

Podświetlenie

Swego rodzaju świętą zasadą stało się wśród produktów skierowanych do graczy posiadanie kolorowego podświetlenia. HyperX w modelu Alloy Origins robi to dość dobrze, gdyż nie tylko montuje diody tuż pod keycapem zamiast głęboko na PCB, ale też używa LEDów dobrej jakości, które skutecznie radzą sobie z białą barwą.

Nie jest jednak tak perfekcyjnie jak w SteelSeries Apex 5, gdyż kolor żółty wygląda tutaj paskudnie i prędzej nazwałbym go limonkowym. Z białego z resztą też delikatnie wylewają się czerwony i niebieski, ale na żywo ciężej to dostrzec niż na załączonym zdjęciu.

Floating-key design w połączeniu z wysoko osadzonymi diodami skutkuje dodatkowo mocnym rozlaniem się światła, co może do niektórych trafiać, ale ja osobiście nie jestem tego fanem. Główne znaki na keycapach są penetrowane bardzo dobrze, ale te pod nimi obecne w niektórych nakładkach (np. klawiszach funkcyjnych czy NumPadzie) praktycznie w ogóle nie otrzymują żadnego podświetlenia i wygląda to niestety bardzo nieładnie.

Poza tym jest to dobrze zaimplementowane oświetlenie, które nie zawodzi jasnością i oferuje żywe barwy, które w większości dobrze odpowiadają rzeczywistości.

Indykatory

Białe diody informujące nas o włączeniu między innymi CapsLocka zostały skrzętnie ukryte w prawym górnym rogu klawiatury pod plastikiem imitującym szkło. Wygląda to bardzo przyjemnie dla oka i jest miłą odskocznią od tego co na ogół widujemy na rynku.

Reprezentują one kolejno: Gaming Mode, NumLock i CapsLock. Ikonki idealnie pasują do pełnionych funkcji, aczkolwiek w ostrym świetle widać ich zarys nawet przy wyłączonych diodach. Niestety lśniący materiał jest też magnesem na brud i odciski palców, a po każdym dotknięciu go trzeba użyć ściereczki aby pozbyć się brzydkich śladów.

Chyba nigdy nie widziałem tak ślicznych indykatorów.

Oprogramowanie

Aby pobrać software HyperX, który nazwany został NGENUITY, musimy skorzystać z Microsoft Store, a zatem jeśli nie posiadacie co najmniej systemu Windows 10 to pożegnajcie się z konfiguracją swojej klawiatury. Pewnie da się znaleźć w sieci nieoficjalne wersje na inne systemy, ale oficjalna dystrybucja to Microsoft Store.

Jednak gdy już uda nam się uruchomić oprogramowanie, to na powitanie otrzymujemy pełną możliwość ustawienia podświetlenia produktu z użyciem predefiniowanych efektów, których kolor i jasność możemy dowolnie zmieniać, a także wybrać które klawisze mają mieć jaki efekt. Przyjemny dodatek to podgląd na żywo co dzieje się z podświetleniem klawiatury. Co ciekawe, jasność możemy ustawiać za pomocą dwóch niezależnych od siebie suwaków: Opacity w dolnej ramce i Brightness w prawym górnym rogu. Tam też zdefiniować możemy działanie Game Mode, a także go uruchomić.

W zakładce Keys mamy możliwość dowolnej zmiany działania wybranych przez nas klawiszy, a także przypisania do nich makr. Świetną informacją jest pamięć wbudowana, która jest w stanie zapamiętać trzy profile (zmieniamy je trzymając klawisz FN i klikając F1, F2 lub F3), z których każdy może mieć inne podświetlenie i inny układ klawiszy. Możemy więc pobrać NGENUITY, skonfigurować klawiaturę i zaraz po tym wyczyścić nasz komputer z tych zbędnych 183 megabajtów.

Jeśli mamy inne peryferia tej marki, to do dyspozycji jest też Light Sync, który pozwala nam zgrać podświetlenie pomiędzy wszystkimi z nich.

Hyperx Alloy Origins – ocena końcowa

Cieszę się, że mogłem w końcu podjąć się testów tego modelu, gdyż od dawien dawna ciekawiło mnie jak sobie radzi w swoim przedziale cenowym. Czytając tę recenzję możecie dojść do wniosku, że nie jest idealnie, bo producent zalicza kilka wpadek, ale generalnie zarys nie jest taki zły jak niektórzy zagorzali entuzjaści mogą go malować.

Generalnie uważam, że oferowanie za ponad 400 złotych klawiatury z keycapami laser-etched, bez nasmarowanych stabilizatorów i z floating-key designem to lekkie nieporozumienie, ale rozumiem, że to ostanie może niektórym pasować. Ja jednak cenię sobie wygląd bardzo wysoko i wymagam od produktu żeby wyglądał co najmniej schludnie, a o takim „gołym” Alloy Origins nie mogę tak niestety powiedzieć.

Ogromnymi zaletami są zdecydowanie odpinany kabel i świetne przełączniki, a dla fanów świecidełek również przyjemne dla oka podświetlenie. Oprogramowanie mogłoby być co prawda rozwiązane trochę sprawniej, ale po szybkiej konfiguracji możemy się go pozbyć i nigdy więcej nie musieć instalować, co jest wielkim atutem. Niedocenione przez wielu jest też zdecydowanie użycie tutaj aluminiowej obudowy, która choć od środka jest wyłożona ABSem i śrubki wkręcane są w plastikowe gwinty, to jednak użycie metalu jako otoczki wpływa moim zdaniem pozytywnie na akustykę (która przy okazji cierpi przez floating-key design) i ogólny odbiór klawiatury, która jest po prostu dzięki takiemu zabiegowi wytrzymalsza i solidniejsza w dłoniach.

Czy jest to jednak wystarczająco żeby zwojować rynek? Może gdyby HyperX trochę sprawniej wycenił ten model, to byłbym w stanie go polecić, ale za 429 złotych można dostać masę ciekawszych klawiatur, takich jak chociażby DreamKey.

Udostępnij ten artykuł
Obserwuje:
Cześć, jestem Mateusz Szymański, szerzej w internecie znany jako Krzew. Interesuję się klawiaturami komputerowymi i to im poświęcam większość swojego życia. Poza klawiaturami ogromne znaczenie ma dla mnie muzyka, a w wolnym czasie lubię oglądać seriale, filmy i anime, a także czytać mangi.
Napisz komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *